Jeśli na bieżąco śledzicie mojego bloga, zapewne doskonale wiecie, że uwielbiam Polskie Tatry. Nie zawsze tak było. Zakopane odwiedziłam w swoim życiu niezliczoną ilość razy (głównie w dzieciństwie). Do tego stopnia miałam dość wycieczek do stolicy Tatr, że w okresie gimnazjalnym buntowałam się przed kolejnym wyjazdem, protestowałam w samochodzie na trasie Przemyśl-Zakopane, natomiast na miejscu w hotelu negocjowałam powrót o jeden dzień wcześniej. Skutecznie, choć przypuszczam, że rodzice odpuszczali dla świętego spokoju (jestem upartym zawodnikiem). Podczas ostatnich pięciu lat spędzonych w Krakowie, bodajże cztery razy byłam w Zakopanem. Początkowo nie mogłam się przełamać, gimnazjalny bunt wciąż dawał się we znaki, aczkolwiek później doceniłam to miejsce. Odległość z Krakowa do stolicy gór jest w tym przypadku ogromnym atutem. Podczas planowania weekendu majowego właśnie ten czynnik wziął górę, zadecydował o kierunku naszego wyjazdu (wybrałam się tam z chłopakiem).
Postanowiliśmy: idziemy nad Morskie Oko. Przyznam szczerze, że już dwukrotnie miałam przyjemność przemierzania Tatrzańskiego Parku Narodowego, jednak było to baaaardzo dawno temu.
Wstaliśmy o 7 nad ranem w niedzielę i wyruszyliśmy do Poronina. Dotarliśmy na parking tuż przed 10, wolnych miejsc parkingowych wbrew przestrogom było całkiem sporo. Nieco obawiałam się tej wycieczki ze względu na kontuzję kolana. Dałam radę. Przeszliśmy miliony kilometrów. Pogoda była przepiękna. Pierwszy raz w życiu chodziłam po zamarzniętym jeziorze.
Poniżej fotorelacja. :)
t-shirt – Reserved, kurtka – Cubus, buty – Reebok
A Wy jak spędziliście weekend majowy? Polecicie mi jakieś szczególne miejsca warte odwiedzenia? :)
Buziaki! ♥